Jestem... Podobno jestem... I bardziej we mnie ogień, niż woda...
  OBRAZKI LITERACKIE
 

ZAKŁADNICZKA

       Znowu przenieśli mnie w inne miejsce. Od dawna nie wiem, gdzie przybywam. Co jakiś czas, zmieniam mimowolnie  miejsce pobytu. Gdzie jestem? Pojęcia nie mam. Siedzę teraz zamknięta w jakieś ponurej piwnicy. Prowadzi do niej jasny wąski i długi korytarz, potem kraty, jedne, drugie…

     Mała, ponura cela. Wysoko nade mną małe okienko, niezbyt dokładnie zabite deskami. Ich poziome ułożenie, szpary między nimi pozwalają przedostawać się tu bladym smugom słońca. To jedyna ciekawa rzecz. Z zainteresowaniem obserwuje jak przesuwają się po brudnych, wilgotnych ścianach.

     Nawet nie wiem, dlaczego się tu znalazłam. Po prostu uśpiono mnie czymś na środku ulicy. Było południe, nikt nie zareagował. Sama nie miałam sił i odwagi, by walczyć. Było ich trzech, może czterech, a potem… Potem obudziłam się z dłońmi związanymi za plecami, na cuchnącym sienniku. Pytałam, dlaczego jestem tutaj, czym zawiniłam, ale nikt nie odpowiada.  Wszyscy tylko uśmiechają się pogardliwie i ze scenicznym wręcz gestem satysfakcji  zatrzaskują karty i przekręcają klucz w kratach. Zamykają. Czemu? Przecież i tak stąd nie ucieknę. Jestem tu obca, nietutejsza… A dom? Dom jest daleko, nawet nie wiem jak bardzo daleko.

     Myślami uciekam od tego wszystkiego. Żeby tylko nie zwariować, nie dać się omamić tym czarnym krukom złych myśli czających się wokół. Krążą nade mną uparcie, jakby czekały na chwilę mojej słabości, by sfrunąć i zaszczepić we mnie pesymizm.  A ja muszę być silna. Muszę przetrwać to, co jest teraz i mieć nadzieję, nawet wbrew nadziei. Zawsze uciekałam w marzenia, dzięki nim zawsze miałam siłę, ale nie pamiętam ich. Uciekły, tak jak wszyscy, którzy kiedyś byli mi bliscy. Nauczyłam się,  że nie wolno mi przyzwyczajać się  do ludzi, bo oni odchodzą, a we mnie tworzy się pustka, która strasznie boli.

     Robi się zimno i jeszcze bardziej wilgotno, nieprzyjemny zapach staje się nie do zniesienia. Już długo nikt tu nie przychodził. Być może zapomnieli o mnie. Może? Nie, ktoś idzie, słyszę jak mówią do siebie, jednak głosy docierające do mnie są tak ciche, że nie mogę ocenić czy głosy te należą do kobiety czy mężczyzny. Czekam, aż w bladości korytarza pojawią się sylwetki…

   Kroki – jeden, drugi zniekształcony cień na ścianie skraca się coraz mocniej, przybierając ludzką sylwetkę. Widzę wreszcie kogoś. Na twarzy ma chustę, ale po dłoniach trzymających koc wiem, ze to na pewno kobieta. Rzuciła w moją stronę kawałek wyblakłej tkaniny i patrzyła jak zareaguję, ale uparcie odrętwiałe ręce, skrępowane na plecach, hamowały jakikolwiek ruch. Ona westchnęła ciężko, podeszłą do mnie i rozcięła pęta. Nie było w jej zachowaniu żalu, żadnej litości, czy współczucia, tylko chłodne, mechaniczne działanie. Mimo wszystko poczułam ulgę. Mogłam wreszcie się położyć i narzucając na siebie koc zamknąć oczy.

     Kobieta powiedziała coś jeszcze, chyba do mnie, co wyczekała chwilę i podnosząc głos powtórzyła wcześniejszą frazę. Nie wiem, co mówiła, słowa, choć znane każde z osobna, nie stworzyły razem sensownego komunikatu.

     Zasypiam. Sen przeniósł mnie w góry, te cudowne przestrzenie z wyraźnie zarysowanymi grzbietami, gdzie czułam się prawdziwie wolna. Cele moich wędrówek, zawsze były wysoko. Ze satysfakcją dochodziłam do wniosku, ze szczęśliwie, im wyżej, tym mniej ludzi. Razem z ludźmi zostawiałam w dole pośpiech, pieniądze, chamstwo… Znów dotykałam wiatru odbijającego się od zbocza do zbocza, pode mną chmury mleczne kotary…

     Staram się przypominać dźwięki – znajome melodie, bolesne drgania strun gitary i łagodny, tak bardzo znajomy głos. Głos, który zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa… Żeby móc go tutaj posłuchać. Zaraz świat nabrałby kolorów.  Nucę wszystko co tylko udało mi się zapamiętać, frazy słów, strzępki melodii… Tak zabijam czas, który rośnie coraz bardziej z każdą minutą. Nie wiem ile go jeszcze przede mną. Może dwadzieścia lat? Może rok? Kilka godzin, minut… Przyjdą, wymierzą, nacisną spust… A może jednak ktoś przypomni sobie o mnie i wyciągnie pomocną dłoń? Może jednak komuś choć trochę na mnie zależy?

 

***

 

     Ja cztery ściany i przejmujący chłód. Jest już bardzo późno, zasłona nocy okryła świat, ale jest pełnia, bo księżyc przechodzi płaskimi rzędami i dotyka mokrych ścian. Panuje całkowita cisza. W takich chwilach czuje się najmocniej samotność. To bardzo boli, ale znam ten ból, już nauczyłam się z nim żyć, nawet zaprzyjaźniłam się z nim…

     Tej nocy zasnęłam nim zniekształcone smugi blasku księżyca dotknęły kąta przy kratach. Śniło mi się, ze ogarnia mnie silne poczucie bezpieczeństwa i szczęścia.  Spowodowało dziwne mrowienie w okolicach łopatek, a po chwili wyrosły mi skrzydła, piękne, puchowe, pachnące fiołkami… Dotknęłam ściany rozbijając jej jedność, bez problemu mogłam wyjść poza mury. Byłam całkowicie wolna!

 

***

 

     Spokój chwili przerwał mi drażniący dźwięk krat. Znowu poczucie niepewności. Otwarłam oczy widząc przed sobą czyjeś buty. Podniosłam wzrok. Nade mną wysoki mężczyzna, z szyderczym uśmiechem mówił coś w języku, którego nie rozumiałam. Intuicyjnie usiadłam na sienniku, po chwili przyszło jeszcze kilka osób. Nie wiem o czym mówili, chyba się przyuczali, bo mówili coraz głośniej, aż wreszcie zaczęli krzyczeć. Być może nie wiedzieli co ze mną zrobić… Pomyślałam, ze wykorzystam chwilę, całe to zamieszanie, sięgnę po pistolet lśniący w kaburze jednego z kłócących się mężczyzn i strzelę…. Do siebie? Nie. Mam jeszcze siłę, żeby żyć do końca. Nie mogę okazać słabości. A może jestem słaba, bo nie potrafię zdecydować.?

     Nagle zapadła cisza. Do celi wszedł jeszcze jeden mężczyzna, bez chwili zastanowienia ruszył w moją stronę i ostro, bez najmniejszego gestu współczucia chwycił mnie za ramiona i podniósł do góry. <wiedziałam, że muszę wstać> Zaryzykowałam pytanie. Nie nikt nie odpowiedział, tylko wymierzono mi policzek.  Nie zrezygnowałam, powtórzyłam pytanie. Uderzenie kolbą w policzek powaliło mnie na ziemię. Na policzku poczułam palący ból, chyba przebitej skóry, a w ustach krew.

     Wyprowadzono mnie na zewnątrz. Korytarz, którzy wcześniej wydawał mi się długi i strasznie wąski. Okazał się zwykłym kilkumetrowym tunelem.

     Stanęłam wreszcie na dużym placu, wschodzące słońce strasznie raziło w oczy, których nie byłam w stanie otworzyć. Pod nogami sypki piasek, po którym szło się z wielkim trudem, tym bardziej, że za mną szło kilku mężczyzn, którzy byli w mojej celi. Stale mnie popędzali, kiedy zwalniałam oni szturchańcami zmuszali mnie do większego wysiłku.

     Po drugiej stronie zauważyłam grupę ludzi, byli zupełnie inni, niż Ci w których rękach nadal byłam. Ci cofnęli się do tyłu, tylko jeden przykładając mocno karabin do mojej szyi czekał… Tam gotowa byłam na wszystko, z wszystkim pogodzona…

     Wróciłam do siebie. Wiem, ze jestem silna i jestem w stanie wytrzymać wiele. Ponoć jestem już całkowicie wolna i bezpieczna… Wątpię. Kiedy wychodzę na ulicę… Koło się zamyka. 


LISTY DO ADAMA

 1.

     Tak, miałeś rację Adamie, to ja zawsze uciekam. Ucieczka jest bardziej bezpieczna niż trwanie. Mój świat jest trudny jak tamten rysunek… (czy pamiętasz ten szkic dziewczynki i badylem w dłoni, wkoło góry i kamień?  … Tak, kamień był nad nią). Ty powiedziałeś, że to ja… To prawda, że od innych oddzielają mnie góry, po mojej stronie tak potwornie strome, granitowe, zimne... Całe ich piękno, magia przyciągana wzroku i zachwytu, skupiają się tam, po ich zewnętrznej stronie, której nigdy nie zobaczę… To właśnie tutaj zaczyna się i kończy moje wygnanie, zamknięte w słowie „samotność”.

    Tak we mnie mało z Małego Księcia… Nawet nie szukam przyjaciela, naznaczył mnie strach. Moja planeta mniejsza jest niż ja, całą ją zmieścisz w sercu, które wybija rytm tęsknoty. A jednak brak mi odwagi. Nie zrobię ani kroku sama…

    To nieprawda Adamie, że każdy ma w sobie siłę, by wstać, a potem iść i przejść…

 

   Nie mam siły…

      Nie mam siły…

         Nie mam siły…

 

   Przychodzą takie chwile, że próbuję… Chcę naprawdę być po drugiej stronie. W ścianie szczelina… Dotykam jej, czuję jej chłód, przenikam wzrokiem i widzę. Urok tych widzeń rozpromienia serce i duszę i wywołuje u mnie ten zachwyt, który budzi pragnienie przejścia. Chcę przejścia. Dotykam szczelin, palcami rozszerzam jej brzegi, bo górą tak strasznie stromo… Palce bieleją od wysiłku, krew ucieka z napiętych mięśni i żył cieńszych niż nić… - ból. Tylko ból… Niefizyczny…  

   Nie mam siły…

      Nie mam siły…

         Nie mam siły…

 

   Zostanę tutaj. Przepraszam, tak bardzo przepraszam Adamie, to ten rodzaj wypędzenia, którego nie znasz… Zaczął się we mnie i tylko we mnie trwa. Nie wystarczy chcieć. Są granice, których nie można przekroczyć. Wyraźne, ostre, raniące do krwi. Możesz walczyć, próbować… Wtedy wraca ból. Jeśli go przetrwasz i przejdziesz, odkrywasz świat tak inny od twojego. Uważaj, jak cię poznają i odkryją do końca, znajdą to miejsce, którego wystarczy dotknąć, by zabić… Musisz się chronić, dlatego mówisz „tak” i wchodzisz w teatr masek i póz. Wielki teatr trwa. Zawsze trwał. Akt po akcie, udany bardziej lub mniej… Teatr trwa. Jeśli chcesz tu żyć, musisz grać. Sami wypchają ci w dłonie maski, nie pytając nawet czy chcesz. Musisz założyć maskę i grać. Nie chcę jej. Życie musi być we mnie prawdziwe, nawet jeśli tonie w melancholii. To nie jest mój wybór, ale muszę w tym trwać. Musi być we mnie życie prawdziwe.

   Szukam prawdy. Jedynie ją mogę mieć na pewno. Odkrywam świat, który rodzi się we mnie coraz mocniej i pewniej, staje się większy niż moje ciało, a jednak niewidoczny. Zakrywa go opakowanie tkanek… Tylko to można zobaczyć bez zatrzymania, uśmiechu i słowa… Dlatego jest ta granica Adamie. Nie umiem dotrzymywać kroku… Zadziwia mnie niewidoczne…

   Słowa. Słowa są we mnie. Układają się w zdania, których nigdy nie wypowiem. (Krążą we mnie uparcie, chcą uciec, więc wypuszczam je wolno, na papier.) One już nigdy nie umrą, dałam im życie. W nich przenikam poza siebie, mam drogę do serc. Przechodzę przez nie jak pielgrzym i potem wracam.

    Ściany graniczne, grantowe… Kto je postawił tak blisko mnie, oni czy ja? Czy dałam zgodę na to uwięzienie? Gdzie szukać mojej winy?

                                                           - czy mam prawo szukać jej w sobie?

                                - czy można je nazwać nieposłuszeństwem wobec Niego?

                                                            - czy mam prawo szukać jej w innych?

     Dlaczego nic nie mówisz Adamie? Wzrok twój tak strasznie bliski i daleki zarazem… Tak znane jest mi to spojrzenie. Miałeś skarb. Największy. Mogłeś go dotykać, doznawać jego dobra i piękna… Straciłeś to jak ja straciłam, bardziej w woli własnej, niż uległości. To była kapitulacja przed samym sobą. Wiedziałeś, co tracisz i ja wiem.

    Milczysz, znowu milczysz, a przecież chciałeś, bym doszła właśnie tutaj, w najgłębsze zakamarki duszy i zrozumiała istotę mojego wypędzenia, a potem wróciła… To jest jedyna droga do poznania siebie. Droga do siebie prowadzi przez samotność i cierpienie duszy. To jedyna droga, musisz ją przejść i ja muszę…

  

Nie mam siły…

      Nie mam siły…

         Nie mam siły…

 

   … że mam zbyt wielki bagaż? Wiem. On rośnie, każdego dnia staje się większy. Ciąży. Wisi nade mną jak topór nad głową skazańca… Tak strasznie się boję, że w końcu spadnie. Przecież kiedyś przyjdzie dzień, kiedy stracę wolę walki…

                                                                                   A może już straciłam?

                                                                              Nie chcę walczyć więcej.

    To prawda Adamie, że to tylko strach. Paniczny strach przed samotnością i przed jej utratą… Mówisz, że powinnam być siebie pewna… Mojej pewności odcięto skrzydła i nogi. Już nigdy nie wróci do mnie. Została tam, gdzie moje pierwsze kamienowanie, poraniona jak ja…

     A jednak wciąż pozostaje we mnie to szczere pragnienie życia. Chcę je chłonąć, nabierać w siebie wciąż na nowo. Życie to piękny dar Adamie, wiesz o tym tak samo jak ja. Nawet tutaj… Życie to piękny dar …

W IMIĘ ŚWIATŁA

    Nigdy nie wiedziałam, że można stracić wzrok w ciągu kilku minut. Iść sobie po prostu drogą i uświadomić sobie, że wokół jest sama ciemność. Od kiedy właśnie w ten sposób straciłam dar widzenia, wiem, ze chwila nieuwagi może drogo kosztować. Możesz zagapić się wchodząc na drogę, albo zbyt długo przyglądać się sklepowym wystawom zachęcającym do zakupu całkiem niepotrzebnego towaru. Zdarza się, ze ktoś postanawia wykrzyczeć na ulicy swój gniew, bunt, a my słuchamy, ot tak po prostu z ciekawości. Próbujemy jak chirurg dotrzeć do sedna sprawy, do problemu gnębiącego innych, aż w końcu całkiem tracimy uwagę i oto stajemy przed całkiem nową rzeczywistością.

     Właśnie w ten sposób straciłam wzrok. Nic nie wiedzę wkoło, tylko czerń. Bez żadnego wymiaru. Płaska, wszechobecna, na którą nie mogę się zgodzić. A zaczynało się całkiem niewinnie. Przyciągały mnie wspaniałe wystawy z ciuchami na świetne wyprofilowanych manekinach, nowe kosmetyki fantazyjnie ustawiane za szybą. Tak, to wciągało, mając pieniądze w kieszeni (bo nie znoszę portfeli) wiedziałam, że mogę kupić namiastkę tego co widziałam za szybą. To tak jakby za pośrednictwem kilku papierków, albo krążków z wytłoczoną cyfrą mieć moc przenoszenia się do innego świata.

     Nie wiem czy o to co sie teraz ze mną dzieje mogę posądzać kogokolwiek. Przecież zawsze kierowałam się swoim rozsądkiem i wolą. Nikomu nie pozwalałam wpychać się w butami w moje życie. Oczywiście wysłuchiwałam słów licznych autorytetów, przyjaciół, znajomych, ale zawsze to ja ostatecznie podejmowałam decyzje. Tak było i tym razem.

     Teraz poznaję świat dotykiem i słuchem, chociaż mam wrażenie, ze słyszę coraz mniej. Krzykacze na ulicach się dla mnie coraz mniej słyszalni, nie czuje się z tym dobrze. Oni mimo wszystko byli w stanie mnie prowadzić. Słuchałam, śmiałam się w duchu z tego co mają do powiedzenia, a ziarenka i tak odnajdowały w sercu grunt po to by wyrosnąć we mnie.

     Chodzę coraz bardziej po omacku, ale przekonuję się z każdym dniem mocniej, ze takich jak ja jest wielu. Coraz więcej… Nawołują się, szukają kontaktu, ale brak wzroku i słuchu powoduje, ze nie mogą się porozumieć. Każdy z nas jest samotny, smutnieje z każda chwilą mocniej. Nie. Tak nie da się żyć. Nie można czuć tylko czyjegoś ciepła, trzeba widzieć tego kogoś…

      Zamykam oczy – dokładnie taka sama ciemność. A jednak mocno zaciśnięte oczy mienią się brokatowymi iskierkami. To takie przyjemne uczucie…

     Podobno to migające światełko jest we mnie. Już nie widzę wyłącznie ciemności… Szukam w sobie drogi to tego światła, wyłączają uwagę ze wszystkiego co pochodzi z zewnątrz.

   „Jestem tylko człowiekiem. Jestem aż człowiekiem. Jestem słabą istotą, które może wiele…” Tak, wiem, to brzmi jak majaczenie, ale sama nie daję rady.

     W końcu Ktoś wyciąga do mnie rękę. Czuję na ramieniu Jego dłoń, tak przyjemnie ciepłą, za mną Jego oddech. Nie jestem sama, odnajduję w sobie nową siłę, z którą nigdy wcześniej się nie spotkałam. Iskierki w zamkniętych oczach stają się coraz bardziej wyraziste, mocniejsze. W środku tych iskierek pojawia się obraz, niewyraźny, dziwnie krzywy, ale dający nadzieję.

   Z każdym dniem bardziej odrywam się od krzykliwych reklam, wystaw, krzykaczy. Moje życie układa się bez tego całego blichtru i pozorów, odzyskuję wzrok. Nadal przechodzę po tych samych drogach, ale już oddzielona swoją własną świadomością.

   Już nigdy nie zapomnę, jak iść, żeby nie tracić uwagi i wzroku, wiem jak iść i co robić… Najważniejsze jest, by wiedzieć gdzie jest Światło…



 

 
  Podobno jestem... I bardziej we mnie ogień, niż woda...  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja